RT @badz_w_zasiegu: Świetny #PodcastDemagoga o jednej z barwniejszych postaci ciemniejszej strony polskiego internetu - przed Państwem "dr inż. Krzysztof Jaroch Politolog, Przewodniczący Zarządu Dzielnicy Zebrzydowice w Rybniku Archiwum Od półtora miesiąca na polskich drogach mamy nową rzeczywistość. Weszła w życie podwyżka mandatów, a co chwilę dowiadujemy się o ułańskiej fantazji kierowców, potwierdzanej wybrykami kończącymi się różnej maści konsekwencjami. Zwłaszcza finansowymi. To jak u Gogola – i śmieszno, i straszno. Nagminne przekraczanie prędkości w terenie zabudowanym, jazda bez „prawka” czy ważnego przeglądu technicznego auta, kierowanie pod wpływem alkoholu i mandaty przewyższające wartość pojazdu, którym się jechało, to niestety standard na naszych drogach. Statystyki stawiają nas w europejskiej czołówce drogowych nadużyć. Mimo drastycznej zmiany mandatowego taryfikatora, w samym tylko województwie śląskim przez pierwszych pięć tygodni tego roku w wypadkach na drodze zginęło aż dziesięciu pieszych, z których połowa na oznakowanych przejściach. W jednym przypadku zawinił pieszy, w pozostałych kierowcy. W pierwszej scenie polskiego filmu pt. „Kraj”, sfrustrowany policjant odpowiada sobie na pytanie: dlaczego nasi kierowcy łamią przepisy? Stwierdza, że nie czytają książek i dlatego nie mają wyobraźni. Nie mogą więc przewidzieć skutków swoich drogowych nadużyć. Być może coś w tym jest, biorąc pod uwagę stan naszego czytelnictwa, publikowany corocznie przez Bibliotekę Narodową. Biuro Analiz Sejmowych w raporcie o czytelnictwie w Polsce i innych krajach unijnych stwierdza, że na tle Unii Europejskiej czytamy mało i coraz mniej. Tymczasem, jadąc ostatnio przez Austrię do Włoch nie zauważyłem wielu kierowców przekraczających szybkość. Przepisowo jeżdżą tam też i nasi kompatrioci. Pewnie bardziej od liczby przeczytanych książek sprzyjają temu wszechobecne odcinkowe pomiary prędkości i fotoradary, zwłaszcza w terenie zabudowanym. Tak, czy inaczej, jeździ się tam wolniej i bezpieczniej, a o to przecież chodzi. Mam kilka drogowych grzeszków na sumieniu, ale staram się jeździć przepisowo. Posiadam czynne prawo jazdy nieprzetrwanie od ponad trzydziestu lat i w tym czasie otrzymałem niewiele mandatów z łącznie kilkunastoma punktami karnymi. W statystykach czytelnictwa plasuję się powyżej narodowej średniej. Widzę jednak, że egzekwowanie prawa i nieuchronność kary jest najbardziej znaczącym motywatorem powalającym ograniczyć drogowe nadużycia. Również w mojej dzielnicy, gdzie na lokalnych drogach, mimo ograniczeń prędkości, z Gogola często zostaje tylko straszno. 657 views, 3 likes, 1 loves, 8 comments, 1 shares, Facebook Watch Videos from I śmieszno i straszno: Przypadkowo Trzaskowski dostaje pytanie po francusku i pięknie, wręcz śpiewająco odpowiada w tym

Trzy i pół roku po liberalizacji rynku lotniczego, która umożliwiła przewoźnikom rozwój na rynkach nowych państw UE, Warszawa znalazła się w ślepej uliczce. Ruch w regionalnych portach w Polsce i krajach ościennych rośnie lawinowo. Praga, Budapeszt, Bratysława, Ryga, a ostatnio Sofia i Bukareszt masowo korzystają z dynamicznego rozwoju tanich linii. Tylko Warszawa, żyjąca problemami z terminalem II, jest czarną plamą na mapie tanich połączeń. Śladową działalność prowadzą tu Ryanair i easyJet — w sumie trzy trasy. Także inne tanie linie z oporem rozwijają siatki połączeń albo je likwidują i wynoszą się na inne lotniska w regionie. Śmieszy sugestia, że stolica Polski stanie się regionalnym portem przesiadkowym dla podróżnych lecących na długich dystansach. W ten sposób odwraca się uwagę od poważnego problemu. Warszawa nigdy nie będzie portem przesiadkowym dla linii narodowych. LOT ma słabą pozycję, a inne linie, które dysponują odpowiednią flotą, nie będą zainteresowane założeniem bazy na lotnisku, które jest jednym z najdroższych na świecie. Przy tym panuje na nim bałagan, potworne kolejki, a zgubione bagaże można liczyć w tonach. Czyż to nie symptomatyczne, że port w Budapeszcie został przejęty przez niemieckiego inwestora, lotniskiem w Bratysławie interesuje się inwestor z Wiednia, a Pragę pewnie niedługo spotka podobny los? Ze stolicy Węgier i Czech, choć to kraje mniejsze niż Polska, operują linie amerykańskie. Z Warszawy na długich trasach lata tylko LOT. Stolica potrzebuje dziś lotniska dla tanich linii. Dość powiedzieć, że w zaledwie 3,5 roku od rozpoczęcia działalności w Polsce linie te obsługują już ponad 50 proc. całego ruchu pasażerskiego. Warszawa i całe Mazowsze bez lotniska przyjaznego tanim liniom (bez znaczenia, gdzie ono będzie — w Modlinie, Sochaczewie czy Mińsku Mazowieckim) traci rocznie miliardy euro, które turyści wydają w Pradze, Budapeszcie i Bratysławie. Tomasz Kułakowski szef sprzedaży i marketingu Ryanair na Europę Środkową © ℗ Podpis: Tomasz Kułakowski

W tym odcinku zobaczymy Diabelski kamień, Studio Lato, Stare, nowe, najnowsze, Sondę, Przepraszamy za usterki, Telewizyjną Listę Przebojów, Studio Gama, Pega
"I śmieszno i straszno" - tak zatytułował swój najnowszy biuletyn IPN. Nieprzypadkowo 22 lipca, Instytut przypomina najbardziej popularne dowcipy okresu PRL-u i czasów niemieckiej okupacji. -Jakie są podstawy handlu z ZSRR? My dajemy im lokomotywy, a oni zabierają nam węgiel. Dlaczego nie dostajemy wieprzowiny na kartki? Bo ostatnia świnia została volksdeutschem - te i inne żarty możemy przeczytać w najnowszej publikacji Instytutu Pamięci Narodowej. Sposób na przetrwanie Jak nasi rodzice i dziadkowie bronili się przed szarą rzeczywistością PRL-u i grozą niemieckiej okupacji? IPN przypomniał żarty, które krążyły w tamtych czasach. Okazuje się, że dowcip, zwłaszcza polityczny, to część naszej obyczajowości i kultury. Ironia była wtedy najlepszym sposobem aby znaleźć dystans do przytłaczających spraw codziennych. Zamiast zakłamanych mediów - Dowcip polityczny, obok pogłoski czy plotki, można włączyć w pewien rodzaj komunikacji społecznej w okresie PRL-u. Był to sposób wymiany informacji poza obiegiem zakłamanej propagandy. Była to funkcja zamienna wobec ówczesnych mediów, których nie było - mówił, podczas wtorkowego spotkania promującego publikację, dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN, Jan Żaryn. Kabaretowa odtrutka - Żarty w PRL-u były żartami walczącymi, były to dowcipy kontestujące tamtą rzeczywistość. Kiedy naród jest w potrzebie, trzeba uruchamiać taki fragment naszej kultury jak drwina, szyderstwo, żeby ocalić zdrowy rozsądek i żeby nie poddać się terrorowi głupoty. Chcieliśmy zmieniać rzeczywistość komunistyczną, nie tylko z niej żartować, poza tym żartowało się ze spraw strasznych, to pomagało przetrwać tę mroczną rzeczywistość - dodał twórca Kabaretu Pod Egidą, Jan Pietrzak. Źródło: PAP, zdjęcia głównego: TVN24

2 Responses to “I śmieszno, i straszno” szachownicowy – przegenialny, co za kolory! za to ten o śmiechu – piękny! pozdrawiam cieplutko w imieniu własnym i Scrapek-wyzwaniowo Pinezka

Opublikowano: 2018-05-12 14:12:03+02:00 Dział: Polityka Polityka opublikowano: 2018-05-12 14:12:03+02:00 autor: PAP/Radek Pietruszka Będziemy walczyć o wolność, godność, demokrację, konstytucję, niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego, niezawisłość sądów i Polskę w Europie - oświadczył w sobotę lider PO Grzegorz Schetyna na początku „Marszu Wolności”. Walka, którą prowadzimy od dwóch i pół roku, ciągle trwa - dodał. Będziemy walczyć o wolność, o godność, o demokrację i o Polskę w Europie(…) tu, na +Marszu Wolności+, chcę podziękować tym, którzy od dwóch i pół roku - razem z nami, a my razem z nimi - walczymy o te najważniejsze sprawy: o konstytucję, o niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego, o niezawisłość sądów, o demokrację, o wolne wybory —mówił Schetyna w swoim wystąpieniu na początku marszu, który przejdzie ulicami Warszawy. Jak wskazał, „ta walka, którą prowadzimy od dwóch i pół roku, walka o te podstawowe rzeczy, o najważniejsze sprawy, ona ciągle trwa”. CZYTAJ WIĘCEJ: Marsz Wolności opozycji rusza przez Warszawę. Seria przemówień ze sceny. Olbrychski: „To, co funduje nam PiS wygląda na PRL-bis”. RELACJA Jak mówił Schetyna, „ten marsz ma swój początek i koniec”. Przed nami długi marsz - on potrwa jeszcze blisko dwa lata, a skończy się wiosną 2020 r. po wyborach prezydenckich —dodał. Dzisiaj politycy PiS przestraszeni, schowani za firankami, obserwują nas, patrzą na nas przerażeni. Myślą, ile jeszcze będą mogli wypłacić sobie nagród, ile przyznać premii, ile rozbić samochodów służbowych (…) ale dzisiaj wam mówię - wasz koniec jest bliski i musicie przegrać, bo idzie na was normalna, uśmiechnięta, obywatelska Polska —powiedział lider PO. Schetyna pozdrowił też protestujących w Sejmie „o godne życie”. „Jesteśmy z wami” - zadeklarował Uczestnicy marszu skandują: „Wolność, równość, demokracja”, „Zjednoczona opozycja”, „Obronimy demokrację”, „Wszyscy razem, pięści w górę, obalimy dyktaturę”. kk/PAP Publikacja dostępna na stronie:
. 1K views, 12 likes, 0 loves, 9 comments, 9 shares. 1K views, 12 likes, 0 loves, 9 comments, 9 shares, Facebook Watch Videos from Sylwia Buźniak - Kawały | - Panie doktorze, mam problem... - Słucham. - Codziennie chodzę do sklepu i kupuję dwie flaszki wódki. Boję się, że jestem zakupoholikiem! W pewnej firmie prezesi postanowili zatrudnić asystentkę zarządu. Oprócz odpowiednich wymagań osobowościowych, określili wymogi wizualne: 175 cm wzrostu, długie nogi, ładne piersi, blondynka, itd... Po rozmowach kwalifikacyjnych, wskutek selekcji, pozostała im jedna kandydatka spełniająca te wymogi. Zadali jej pytanie: - Jakie są Pani oczekiwania finansowe? - 10 tysięcy zł. - Co? U nas 6 tys zarabia główny księgowy! - To dymajcie księgowego. *** Do sklepu wchodzi facet. Wita go uśmiechnięty sprzedawca: - Dzień dobry. W czym możemy panu pomóc, co chciałby pan kupić? Facet się zastanowił i mówi: - Rękawiczki. - To proszę podejść do tamtego działu. Facet idzie do wskazanego działu i mówi: - Chcę kupić rękawiczki. - Zimowe czy letnie? - Zimowe. - To proszę przejść do następnego działu. Facet poszedł: - Dzień dobry. Potrzebne mi zimowe rękawiczki. - Skórzane czy nie? - Skórzane. - To proszę podejść do następnego działu. Facet poddenerwowany podchodzi do wskazanego stoiska: - Chce kupić zimowe, skórzane rękawiczki. - Z klamerką czy bez? - Z klamerką. - Proszę podejść do następnego stoiska. Facet jest już wkurzony, ale idzie. - Poproszę rękawiczki, zimowe, skórzane i z klamerką. - Klamerka na zatrzask czy na rzepy ? - Na rzepy. - Zapraszam do działu na przeciwko. Facet nie wytrzymuje i wrzeszczy: - Proszę przestać się nade mną znęcać! Dajcie mi te rękawiczki i pójdę sobie! - Proszę pana, proszę o cierpliwość, chcemy panu sprzedać dokładnie takie rękawiczki, jakich pan potrzebuje. Facet idzie dalej. - Proszę rękawiczki zimowe, skórzane, z klamerką i na rzepy.. - A jaki kolor? Nagle otwierają się drzwi i do sklepu wchodzi facet z klozetem świeżo wyrwanym z podłogi, od którego odstają kawałki glazury. Niesie go na wyciągniętych rękach, podchodzi do lady i krzyczy: - Taki mam, k…, klozet, a taką glazurę! Dupę już wam wczoraj pokazałem, wiec sprzedajcie mi wreszcie JAKIKOLWIEK papier toaletowy! Linki artykułu Kopiuj link:Skopiowano do schowka Wklej link na stronę:Skopiowano do schowka ARTYKUŁY POWIĄZANE 1.8M views, 5K likes, 424 loves, 2.6K comments, 2.7K shares, Facebook Watch Videos from Robert Biedroń: I śmieszno, i straszno zarazem. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że Tim Burton to wizjoner Hollywood, reżyser obdarzony niesamowitą wyobraźnią. Kochamy go za to, że swoimi filmami potrafi przenieść nas do zupełnie innego świata. A wszystko zaczęło się 30 lat temu od "Soku z żuka" – produkcja łącząca w sobie elementy fantasy, horroru i szalonej komedii zachwyciła widzów na całym świecie. Dla wielu osób film ten pozostaje najlepszym w dorobku Burtona. 17 Zobacz galerię Materiały prasowe "Sok z żuka" pojawił się w amerykańskich kinach 29 marca 1988 roku. Dziwaczny tytuł i lekko odpychający główny bohater nie odstraszyły widzów – film uplasował się w dziesiątce najpopularniejszych produkcji roku. Później, w dobie VHS, jego pozycja jeszcze rosła. Dziś śmiało możemy powiedzieć, że na "Soku z żuka" świetnie bawią się kolejne pokolenia. To film kultowy, tytuł, który w dużej mierze definiuje dorobek zarówno Tima Burtona, jak i wcielającego się w rolę bio-egzorcysty z zaświatów Michaela Keatona. Z okazji 30. rocznicy premiery filmu zapraszamy do zapoznania się z ciekawostkami dotyczącymi pracy na planie. Jesteście fanami "Soku z żuka" i na pewno nie ma on przed wami tajemnic? Sprawdźcie się! 1/17 1. Getty Images Tim Burton zaczynał swoją karierę od pracy jako animator w wytwórni Walta Disneya. Gdy w 1985 roku wyreżyserował udaną familijną komedię "Wielka przygoda Pee Wee Hermana", zaczął być zasypywany propozycjami kolejnych zabawnych filmów. Żaden z nich go jednak nie interesował. Aż w końcu natrafił na scenariusz "Soku z żuka". Mówił: "W Hollywood przyzwyczajono mnie do konkretnej struktury opowieści. »Sok z żuka« nie miał zaś tak naprawdę żadnej historii. To wszystko nie miało sensu, było jak strumień świadomości. Prawdopodobnie najbardziej bezkształtny scenariusz, jaki czytałem". Ten tytuł sprawił, że o Burtonie zaczęto mówić jako jednym z najbardziej wizjonerskich reżyserów naszych czasów. To właśnie na fali popularności "Soku z żuka" powstały później takie filmy jak "Edward Nożycoręki" oraz "Batman". 2/17 2. Materiały prasowe Początkowo scenariusz "Soku z żuka" był dużo mroczniejszy. Już sama scena wypadku samochodowego Barbary i Adama wyglądała dużo drastyczniej – zamierzano w zbliżeniu pokazać, jak ręka kobiety zostaje zmiażdżona. Komediowych akcentów było niewiele, na ekranie miała lać się krew. Beetlejuice nie przypominał znanego nam zielonowłosego ducha, ale raczej skrzydlatego demona. Nie chciał on tylko zastraszyć rodziny Deetzów. Jego plany były dużo poważniejsze. Dość powiedzieć, że zamiast pamiętnej sceny, w której zmusza on młodą Lydię do ślubu, mieliśmy dostać próbę gwałtu. 3/17 3. Beetlejuice, a tak naprawdę Betelgeuse (oficjalnie właśnie tak powinno się to pisać – "Beetlejuice" to tylko wymowa, ale przyjęło się inaczej), okazał się bardzo chwytliwym imieniem. Dziś kojarzą je nie tylko fani filmu. Pewnie mało kto zdaje sobie jednak sprawę z kosmicznego rodowodu Betelgeuse'a. Właśnie tak nazywa się gwiazda w gwiazdozbiorze Oriona, dziesiąta pod względem jasności na nocnym niebie. 4/17 4. W wytwórni Warner Bros. producenci wcale nie byli pod urokiem nazwy Beetlejuice. Stwierdzili, że film nie może wejść do kin pod takim tytułem i wymusili zmianę. Zaproponowali pospolity "House Ghosts" czyli "Domowe duchy", co oczywiście nie spodobało się Burtonowi. Mimo wyraźnych sugestii reżysera, że chce zostać przy "Beetlejuice", studio wciąż szukało nowego tytułu. W końcu, w ramach żartu, Burton podsunął pomysł z "Scared Sheetless", grą słów, nawiązującą do jednej ze scen filmu. O dziwo, producenci byli na tak. Na szczęście reżyser pozostał nieugięty i zapowiedział, że podpisze się tylko pod filmem o tytule "Beetlejuice". Tak też zostało. 5/17 5. Choć od premiery filmu minęło już 30 lat, wciąż pamiętamy Beetlejuice'a, wyjątkowo charyzmatycznego bio-egzorcystę z zaświatów. Dla wielu widzów to najważniejsza rola w bogatej karierze Michaela Keatona. Ale postać ta, choć tytułowa, przebywa na ekranie zaledwie 17 minut. Ważne było to, aby aktor kradł każdą scenę, w której się pojawia. Udało się to bez problemu. Jak mówił Tim Burton: "Kiedy aktor nakłada charakteryzację, czuje się wolny. Michael dzięki tej roli dostał szansę zagrania kogoś, kto nie jest człowiekiem, a to bardzo wyzwalające. Nie musiałem martwić się o to, że on na ekranie wciąż będzie Michaelem Keatonem, on po prostu był tym czymś. Prawdziwie magiczne doświadczenie". 6/17 6. Getty Images Co ciekawe, to wcale nie Michael Keaton był pierwszym wyborem Tima Burtona do roli Beetlejuice'a. Początkowo reżyser chciał obsadzić… Sammy'ego Davisa Juniora. Członek słynnej "Szczurzej paczki" był już wtedy po sześćdziesiątce, a jego domeną pozostawała jednak muzyka, nie aktorstwo. Burton widział wtedy Beetlejuice'a nieco inaczej – jako rozśpiewanego i obdarzonego seksualną energią. Koncepcja nieco się zmieniała, aż w końcu jeden z producentów zasugerował Keatona. Propozycja ta nie od razu spotkała się z entuzjazmem – Keaton miał doświadczenie w komedii (był bardzo chwalony choćby za "Pana Mamuśkę"), ale nikt nie wyobrażał go sobie w tak zwariowanej fabule. Gdy pojawił się na castingu, nikt nie miał jednak wątpliwości, że Beetlejuice to rola dla niego. 7/17 7. Getty Images Niewiele brakowało, aby w filmie wystąpiła Anjelica Houston. Słynna amerykańska aktorka dostała angaż do roli Delii Deetz, ale krótko przed rozpoczęciem zdjęć bardzo się rozchorowała i musiała się wycofać. Burton chciał wtedy zatrudnić Catherine O'Harę – odmówiła jednak. Czasu było mało, nikt nie miał planu B, i w końcu reżyser osobiście poleciał do niej do domu, błagając, by się zgodziła. Nie dość, że aktorka zaliczyła w "Soku z żuka" jedną ze swoich bardziej charakterystycznych ról, to na planie poznała scenografa Bo Welcha, z którym połączyło ją uczucie. W tym roku obchodzić będą 26. rocznicę ślubu. 8/17 8. Obsadzenie Lydii, nastoletniej córki Deetzów, również napotkało problemy. Aktorki masowo odrzucały tę rolę - Burtonowi odmówiły na przykład Diane Lane, Jennifer Connelly, Brooke Shields, Sarah Jessica Parker oraz królowa kina lat osiemdziesiątych Molly Rindwald. Zdecydowano się zorganizować casting, na którym pojawiła się między innymi Juliette Lewis. Jednak kiedy Burton zobaczył Winonę Ryder w filmie młodzieżowym "Lucas", nie chciał już dalej szukać. "Sok z żuka" stał się przełomem w karierze tej młodej aktorki. Dwa lata później ponownie pracowała z Burtonem przy "Edwardzie Nożycorękim" – była już wtedy gwiazdą Hollywood. 9/17 9. Materiały prasowe Burton bardzo chciał, aby w filmie wystąpiła Sylvia Sidney – legenda Złotej Ery Hollywood. Aktorka nie była jednak zainteresowana. Miała już 77 lat i coraz rzadziej występowała na ekranie. Po usilnych namowach reżysera wreszcie się zgodziła. Jej Juno, ciągle paląca opiekunka społeczna z zaświatów, to jedna z najbardziej pamiętnych ról Sidney. Otrzymała za nią nagrodę Saturna dla najlepszej aktorki drugoplanowej. Później wystąpiła u Burtona w "Marsjanie atakują!", który był jej ostatnim filmem. 10/17 10. "Sok z żuka" to film kultowy i śmiało można powiedzieć, że zapisał się w historii. Jedna ze scen miała w tym szczególny udział. Chodzi oczywiście o niespodziewany taniec do piosenki "Day-O" Harry'ego Belafonte. Klip z tą sceną w serwisie YouTube ma ponad 25 milionów odsłon. Utwór ten stał się symbolem filmu. Jeden z aktorów, grający postać dekoratora wnętrz Otho, Glenn Shadix, zapisał w testamencie, aby na jego pogrzebie wybrzmiał właśnie "Day-O". Aktor zmarł w 2010 roku, a rodzina spełniła tę niecodzienną prośbę. 11/17 11. Pierwsza wersja scenariusza zakładała inne zakończenie niż to, które ostatecznie zobaczyliśmy. Deetzowie i zmarli Maitlandowie nie mieli żyć wspólnie pod jednym dachem. Pierwsi wyjeżdżali z powrotem do Nowego Jorku, zostawiając córkę pod opieką tych drugich w miniaturowym domku. 12/17 12. W filmie początkowo nie znalazł się epilog, pokazujący Beetlejuice'a w poczekalni. Widzowie po raz ostatni mogli go zobaczyć w scenie, w której pożerał go wielki robak. Reakcje publiczności pokazów testowych na tę postać były jednak tak entuzjastyczne, że twórcy zdecydowali się dać Beetlejuice'owi coś bliższego happy-endowi. Keatona zaproszono na dokrętki, a w kinach pojawiła się wersja filmu, którą znamy. 13/17 13. Od 1989 do 1992 roku, jednocześnie na antenie dwóch stacji telewizyjnych (ABC i Fox; jeden z nielicznych takich przypadków w historii amerykańskiej telewizji) emitowany był serial animowany na podstawie historii pokazanej w "Soku z żuka". Główną bohaterką była Lydia, którą Beetlejuice (zwany przez nią BJ'em) zabierał w zaświaty na przeróżne przygody w towarzystwie duchów, potworów i zombie. Producentem wykonawczym został sam Tim Burton, który dbał o to, aby klimat pierwowzoru był zachowany. Serial cieszył się ogromną popularnością i do dziś powtarzany jest w amerykańskiej telewizji. 14/17 14. Getty Images Sukces filmu był tak duży, że krótko po premierze w Warner Bros. zaczęto mówić o sequelu. Tim Burton wcale nie powiedział "nie" – on również chciał powrócić do tego magicznego świata. Powstał scenariusz i wstępnie planowano wypuścić drugą część do kin latem 1990 roku. Coś jednak nie wyszło, ciągłe poprawki w tekście przesuwały projekt na bliżej nieokreślony termin, aż wreszcie go porzucono. Może to i dobrze… Powiedzieć, że scenariusz był dziwny, to jak nie powiedzieć nic. Historia rozgrywała się na Hawajach, gdzie Deetzowie zamierzali otworzyć hotel, co spotykało się z niezadowoleniem duchów starożytnych polinezyjskich osadników. Próbują oni zwerbować Beetlejuice'a, aby pomógł im wypędzić Deetzów, ale ten odmawia, bo jego licencja na straszenie została cofnięta. W końcówce zielonowłosy duch miał przeistoczyć się w stworzenie o nazwie Juicifer, a wywołana przez Lydię wielka fala zalewała wyspę, usuwając z niej wszystkie duchy. Burton bronił się, twierdząc, że jego zamierzeniem było połączenie typowego plażowego filmu o surfingu z niemieckim ekspresjonizmem. Doprawdy wyjątkowe połączenie. 15/17 15. Temat sequela powracał latami. Chętni do nakręcenia drugiej części "Soku z żuka" byli zarówno producenci, jak i Burton oraz główni aktorzy. Raz na jakiś czas pojawiał się news, że oto wreszcie zapadła decyzja. Minęło 30 lat, a my nie doczekaliśmy się pierwszego klapsa na planie. Jak mówił w jednym z wywiadów Keaton: "Uwielbiałem pracę nad tym filmem. Zawsze powtarzałem, żebyśmy zrobili to jeszcze raz. Ani ja, ani Tim, nie oponowaliśmy przed sequelem – mówiłem wręcz, że jeśli jest jedna produkcja, do której chciałbym wrócić, to właśnie ta. Po prostu ci, którzy decydują o takich sprawach, nigdy nie poszli za ciosem". Trzy lata temu wydawało się, że wreszcie się uda – Keaton po "Birdmanie" był znowu na fali, a Winona Ryder w talk-show Setha Myersa potwierdziła, że trwa okres pre-produkcji. Chyba znowu się jednak przedłuża… Czy kiedyś doczekamy się sequela "Soku z żuka"? Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne – jeśli Beetlejuice wróci, na pewno nie będzie straszył na Hawajach. 16/17 12. Materiały prasowe Data utworzenia: 26 marca 2018 09:00 To również Cię zainteresuje Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Znajdziecie je tutaj.
Беφեбе γፆщኞгեкիቻԲθձоውոж νесниваձоጠ
Цαփоշюζο ωψоΛዛմеሮи оհα
Ա нθхаծխሬ мևщоЕψи ւиρитвፅф еς
О стуኘоΒуγаሥኺኝ κաф
Dec 21, 2018 - Śmieszne obrazki, memy, śmieszne memy, memy okolicznościowe, halloween, memy na halloween, śmieszno i straszno, strachy
"Gazeta Wyborcza" najwyraźniej postanowiła zaatakować plany Ministerstwa Zdrowia, dotyczące nowego programu leczenia niepłodności, opierającego się na naprotechnologii. Wyszło to bardzo nieudolnie. Tekst w dzisiejszym wydaniu dziennika to historia pary, która leczyła się naprotechnologicznie. Kobieta oskarża prowadzącego ją lekarza, że przez niego straciła szanse na dziecko. Chodzi o to, że wykryto u niej raka piersi, a inny ginekolog powiedział jej, że może to być skutek przyjmowania hormonów, przepisanych jej przez naprotechnologa. Nowotwór nie był złośliwy i został usunięty, ale pacjentka nie może odtąd przyjmować hormonów. A skoro tak, to nie może podchodzić do programu in vitro. Ma to być dowód, że naprotechnologia jest winna temu, że para nie będzie mieć dzieci. Smutne to bardzo, bo mamy przecież do czynienia z dramatem ludzi, którzy pragną, a nie mogą mieć dzieci. Z drugiej strony, w tym samym tekście prof. Jacek Kurzawa (który z rezerwą podchodzi do naprotechnologii) przyznaje, że podawanie klomifenu jest często praktyką wszystkich ginekologów - tych, którzy stosują i nie stosują naprotechnologii - a orzekanie, że w tym przypadku lekarz odebrał pacjentce szanse na dziecko, jest zbyt daleko idące. Czyli mamy długą, wzruszającą opowieść o tym, jak napro odebrało szanse na dziecko - z puentą, że właściwie to... nie odebrało. Potem jest jeszcze parę akapitów, dotyczących nowego rządowego programu leczenia niepłodności. Wygląda więc na to, że opisana wyżej smutna historia została potraktowana instrumentalnie jako nieudolnie skonstruowany argument przeciwko planom Ministerstwa Zdrowia. « ‹ 1 › » oceń artykuł
Jeśli chciał(a) byś wesprzeć mój kanał zapraszam na:https://tipply.pl/u/zbyszekghttps://patronite.pl/zbyszek-ghttps://streamlabs.com/zbyszekg
ost -- Wynajmę mieszkanie w Katowicach 900-1000zł. Masz ofertę? Wal na cześka :) kłódeczny -- ryćk'n'rotfl -- Wolności słowa strzeż jak oka w głowie. Niech osieł pisze. Daj, niech się wypowie. Im gęściej będzie kazał, prawił, głosieł - tym rychlej poznasz, jaki z niego osieł. sec & last -- ___FOTKA - obraz duszy fotografa uwieczniony w celuloidzie... pierwszy to tuing -- Ecce homo qui est faba Troszkę misiaczek sypnął rdzą Ale tni -- Gwóźdź, żeby się przebić dostaje w łeb, a człowiek żeby się przebić, musi czasem dostać porządnie w dupę. okalające -- it's like ten thousand spoons when all you need is a knife Wsie razem do kupy - bómba -- Z czego żyję? Z jedzenia. Jem i żyję... ostatni -- Niektórzy miłośnicy najlepszego narodu na świecie zupełnie przypadkiem są pzprowskimi synalkami, którzy się na Polsce w latach 90 uwłaszczyli - co sami przyznali. ost chamski, ale dzięki temu się mnie podobał -- "God loves You so much He created hell. Just in case You don't love him back" Christopher Hitchens Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj

Historia bez cenzury 5. I straszno i śmieszno - PRL by Drewniak, Wojciech - ISBN 10: 8324078606 - ISBN 13: 9788324078608 - Znak Horyzont - Softcover

Zanim poprze się PiS, warto sobie przemyśleć przestrogę Alexisa de Tocqueville’a: „Demokracja kończy się wtedy, kiedy rząd zauważy, że może przekupić ludzi za ich własne pieniądze”. Plan pozwania przez Ministerstwo Sprawiedliwości grupy prawników z UJ za krytykę nowelizacji kodeksu karnego został poniechany. Pan Ziobro tak to skomentował: „To, że ktoś jest akademikiem, nie znaczy, że może kłamać. Dziś po przetoczeniu się tej dyskusji każdy może wyrobić sobie zdanie, kto w tej sprawie boi się prawdy, a kto manipulował. Skoro efekt tej zapowiedzi jest taki, że każdy może wyrobić sobie zdanie, kto obawia się prawdy i gdzie ta prawda tkwi, nie ma już potrzeby kierowania tego pozwu”. Po co ciągać naukowców do sądu Ta wyjątkowo bełkotliwa wypowiedź miała sugerować, że to sam p. Zbyszek (nie mogę się oprzeć użyciu takiego określenia) zdecydował o tym, że pozwu nie złoży. Jak ujawnił p. Paruch, skądinąd profesor i szef rządowego Centrum Analiz Strategicznych, to Zwykły (?) Poseł zakazał p. Ziobrze zrealizowania rzeczonego pozwu. Sam pomysł ciągania naukowców do sądu za treść naukowej ekspertyzy (nawet kontrowersyjnej) jest obciachem na skalę światową. Równie paradne jest użycie słowa „kłamstwo” w zacytowanej wypowiedzi p. Ziobry. Tak to już jest, że opinia naukowa może dać powód dla polemiki. Niemniej powszechnie odróżnia się kłamstwo od pomyłki, ale zrozumienie tej różnicy najwyraźniej przekracza intelektualne sposobności p. Zbyszka (ciekawe, czy zostanę pozwany za to stwierdzenie). Ponadto polityczny kontekst całej sprawy jest osobliwy. Oto szeregowy poseł nakazuje coś konstytucyjnemu ministrowi, który nawet nie jest członkiem PiS, a szef rządowego Centrum Analiz Strategicznych publicznie o tym oznajmia i tłumaczy: „Jest prezes Jarosław Kaczyński, który racjonalizuje bardzo wiele decyzji politycznych. W tym przypadku zadziałał błyskawicznie i sprawa została zablokowana”. Wygląda na to, że rząd, by użyć znanego powiedzenia (udostępnionego dzięki aktywności p. Falenty – też niezły kazus, niewykluczone, że rozwojowy), nie istnieje nawet teoretycznie, ale czysto symbolicznie, np. jako atrapa przy okazji państwowych obchodów rozmaitych jubileuszy, np. czyichś 70. urodzin. Czytaj także: Czy sprawa Falenty obali rząd PiS (i dlaczego nie) Dyscyplinarka za „figuranta” Oto relacja z pewnego zdarzenia w Rzeszowie: „6 września w porannej audycji »Kalejdoskop« w Polskim Radiu Rzeszów G. Bochenek wyemitowała wypowiedź słuchacza: »Ja również (...) powiem: nie mamy prezydenta. Mamy najwyżej pełniącego obowiązki prezydenta. (...) W tym momencie mamy figuranta (...)«. Kilka dni po emisji programu (…) Bochenek została odsunięta od prowadzenia audycji na żywo. Prezes Polskiego Radia Rzeszów Przemysław Tejkowski udzielił jej pisemnej nagany, ponieważ wyemitowana przez nią wypowiedź ze słowem »figurant« złamała art. 135 kodeksu karnego, mówiący o publicznym znieważeniu prezydenta RP, oraz naruszyła dobra osobiste prezydenta”. Znaczy, że p. Tejkowski uznał się za kompetentnego do rozstrzygania, czy jego podwładna popełniła przestępstwo? Czyżby to była jaskółka nowych czasów? A mnie przypominają się dawne czasy. Działo się to w 1979 r. Klub Kuźnica w Krakowie zaprosił na spotkanie J. Górskiego, ówczesnego ministra szkolnictwa wyższego. Przyszło sporo ludzi, ale do oczekujących wyszedł T. Hołuj, przewodniczący klubu, i oznajmił, że spotkanie nie odbędzie się, ponieważ ministrowie składają życzenia P. Jaroszewiczowi. Komentując powód odwołania spotkania w Kuźnicy, zapytałem, czy otoczenie premiera Jaroszewicza nie przypomina przypadkiem dworu cesarza Kaliguli. Ktoś doniósł do ministerstwa i rektor UJ został zobowiązany do wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec mnie. Odmówił, co zakończyło sprawę, ale wiele wskazuje na to, że rektorom będzie już niedługo trudniej oprzeć się podobnym żądaniom ze strony dobrej zmiany. Czytaj także: PiS jest chytry, oto dowody. Na pewno chcecie, żeby rządził dalej? Pluton egzekucyjny w warunkach pokoju Pan Broda, profesor fizyki jądrowej i znany moralizator katolicki, powiada tak: „Tegoroczne wybory parlamentarne trzeba wygrać z większością konstytucyjną. Jeśli nie da się wprowadzić do nowej konstytucji kary głównej, to musi być przynajmniej zapis o trybie pozbawiania obywatelstwa i skazywania na banicję”. Pan Broda zresztą radykalizuje swoje poglądy. Jeszcze jakiś rok temu apelował o to, aby zdelegalizować stowarzyszenie „Iustitia”, a teraz domaga się pozbawiania obywatelstwa, banicji i kary głównej (śmierci?). Pan Bukowski, doktor filozofii, także propagujący wartości chrześcijańskie, jest bardziej ludzki, ponieważ proponuje tylko tyle: „Dla każdego, komu nie podoba się umieszczenie w polskim paszporcie dewizy »Bóg, Honor, Ojczyzna«, mam prostą propozycję: niech nie występuje o taki dokument. Nie ma przecież obowiązku posiadania paszportu, podobnie jak obywatelstwa naszego kraju”. I tak dobrze, iż nie domaga się wymiany starych na nowe, tj. zawierające te trzy magiczne wyrazy. Pan Broda okazał się inspirujący dla znacznie bardziej zdecydowanych wezwań w sprawie reform konstytucyjnych. Oto jeden z komentarzy do jego przemyśleń (pisownia zachowana): „Podpisuje sie (…) obiema rekami! Szczegolnie pod tym ze za Zdrade Polski i Polskiej Racji Stanu powinien byc Pluton Egzekucyjny, nawet w warunkach pokoju!!”. Czytaj także: Zaradni radni. Zaglądamy do oświadczeń majątkowych Czym powinien się zajmować RPO Rzecznik praw obywatelskich stwierdził w związku z oświadczeniem Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur, że przy zatrzymaniu sprawcy Jakuba A. (zabójcy 10-letniej Kristiny) poniżono go przez użycie niewłaściwych środków. Wiele osób uważa, że p. Bodnar broni podejrzanego (tak trzeba mówić w świetle prawa, nawet jeśli ma się subiektywną pewność, że popełnił ten czyn), a nie powinien tego czynić, bo taki zbrodniarz na to nie zasługuje. Do akcji przeciwko p. Bodnarowi ruszył spory legion polityków Zjednoczonej Prawicy, p. Jaki i p. „Obatel” Czarnecki (ten bystrzak uznał wypowiedź p. Bodnara za atak na funkcjonariuszy państwa polskiego), oraz ich publicystycznych akolitów, pp. Pereira, Wildstein (Dawid) i Ziemkiewicz, załamując ręce nad protekcją Jakuba A. ze strony RPO. Wypowiedział się w tej sprawie również p. Ciarka, rzecznik policji: „Nie wierzę, to zapewne fake, bo przecież rzecznik praw obywatelskich, który przede wszystkim powinien mieć na uwadze prawa rodziny okrutnie zamordowanej dziewczynki oraz ludzi, których poczucie bezpieczeństwa zostało naruszone tą zbrodnią, powinien złożyć kondolencje rodzinie, a policjantom i prokuraturze podziękować za skuteczne i szybkie działania”. Okazuje się, że nie tylko wiara, ale także niewiara czyni cuda, np. w postaci takiego jak wyżej niezrozumienia, czym powinien zajmować się RPO. Pan Bodnar bynajmniej nie broni Jakuba A., a domaga się tylko poszanowania prawa, nawet wobec podejrzanych o ciężkie przestępstwa. Odezwał się też p. Morawiecki: „Ja myślę, że to jest świat postawiony na głowie; to, co rzecznik praw obywatelskich (...) przedstawił. Ponieważ my powinniśmy chronić słabszych, najsłabszych, a nieobliczalny morderca, który dokonał ohydnej zbrodni, musi zostać w jak najszybszy sposób unieszkodliwiony”. Powiem, chyba ryzykując pozew, że pierwsze dwa słowa zacytowanej wypowiedzi nie bardzo są zgodne z jej dalszą treścią. Otóż premier rządu działającego w kraju mieniącym się demokratycznym, nawet takim, nie powinien zastępować prokuratury i sądu, nawet jeśli o tym marzy (faktycznie chodzi o to drugie). Oskarżenie Jakuba A. o morderstwo należy do prokuratury, a wyrok – do sądu, a nie do p. Morawieckiego. To jest kanon państwa prawa i społeczeństwa obywatelskiego, a więc p. Morawiecki, jeśli w ogóle myśli, to czyni to w sposób wydatnie niestandardowy. Chyba zapomniał, że zadaniem zatrzymania podejrzanego przez policję nie jest jego unieszkodliwienie, ale oddanie w ręce wymiaru sprawiedliwości. Ocena sprawiedliwości stoi wyżej niż prawo? Od takiego myślenia już tylko krok (coraz częściej czyniony przez dobrą zmianę) do pozywania naukowców i dziennikarzy, a w dalszym planie w kierunku „właściwego” uregulowania banicji, obywatelstwa czy stawiania przed plutonem egzekucyjnym, a może nawet do zrealizowania takiej oto idei (cytuję wedle oryginału): „Sprawiedliwośc polega na nieuchronności kary, nie na brutalności przy aresztowaniu złoczyńcy. Ale po aresztowaniu w butach, było bez, nalezy jescze wieczorem zgromadzić sędziów na wyrok. Sedzia wyda wyrok śmierci bo tylko taki jest tu sprawiedliwy), a wyrok sie wykona już jutro z rana. Na wykonanie zaś wyroku trzeba konieczna by zaprosić pana Bodnara, aby był świadkiem powieszenia, godzinie 8 z rana. Tak po, czy przed śniadaniem dla wrażliwych. I tak w ciągu tylko dwóch dni sprawiedliwośc ma zadośćuczynienie. Sprawca zbrodni zaoferował swoje życie, za życie odebrane”. Jest to wpis na blogu p. Bukowskiego, który skwitował rzecz treściwym komentarzem: „E!”. Tak więc wyższa ocena sprawiedliwości od prawa, otwarcie demonstrowana przez pp. Morawieckich (juniora i seniora), znajduje coraz większe poparcie wśród zwolenników dobrej zmiany. TVP Info podało taką informację: „Niewykluczone, że na opinie [RPO] w sprawie Jakuba A. wpływ mają osobiste opinie Adama Bodnara. Jego nieletni syn jest podejrzany o wymuszanie pieniędzy przy użyciu noża od kilkunastoletnich dzieci”. Autorem tej niegodziwej supozycji o motywacji p. Bodnara, przypominającej propagandowe poczynania z okolic marca 1968 r., jest reporter o nazwisku Wąż (nomen omen?), tylko że wtedy sprawa była w zasadzie ograniczona do odpowiedzialności dzieci za pochodzenie rodziców, a teraz proponuje się zgrabne uogólnienie: intencje rodziców interpretuje się wedle czynów dzieci. Ewa Siedlecka: RPO ma bronić praw WSZYSTKICH obywateli RPD, niewłaściwy człowiek na niewłaściwym miejscu A teraz kolej na rzecznika praw dziecka, czyli p. Pawlaka. Wypowiedział się na temat klapsów: „Klaps nie zostawia wielkiego śladu. Trzeba rozróżnić, czym jest klaps, a czym jest bicie. (...) Absolutnie nie wolno bić dzieci. I to jest bezwzględne. Koniec pieśni. (...) Jednak sam z estymą wspominam to, że dostałem od ojca w tyłek”. Jakość osobistych wspomnień p. Pawlaka na temat otrzymanego klapsa w tyłek (niewykluczone, że nie tylko ta część jego ciała została wtedy poszkodowana) jest jego prywatną sprawą i pozostaje w niejakiej sprzeczności z dość powszechną opinią psychologów i pedagogów w sprawie dopuszczalnych metod wychowawczych. Pojawiły się głosy, a nawet petycja, aby odwołać p. Pawlaka z jego obecnej funkcji. Nie sądzę, aby jego wysmakowana pieśń o różnicy między klapsem a biciem była po temu wystarczającym powodem, aczkolwiek, z drugiej strony, cały szereg jego poprzednich wypowiedzi, np. o wychowaniu seksualnym młodzieży czy in vitro, wskazuje, że nie jest to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Inaczej uważa p. Dworczyk, przełożony Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Po bystrym podkreśleniu, że p. Pawlak odróżnił bicie od klapsa, dodał: „Natomiast absolutnie sprzeciwiam się takim uproszczeniom, którzy próbują robić niektórzy publicyści, że stwierdzenie, iż trafienie za klapsa do więzienia jest równoznaczne na bicie dzieci – uważam, że to jest absolutnie niedopuszczalna manipulacja”. Taką wersję znalazłem w kilku źródłach dostępnych w internecie. Nie wiem, czy p. Dworczyk rzeczywiście powiedział: „stwierdzenie, iż trafienie za klapsa do więzienia jest równoznaczne na bicie dzieci”, i co chciał przekazać w tej niezrozumiałej sekwencji słów. Stosując stylistykę szefa KPRM, jestem absolutnie przekonany, że (prawie, z ostrożności) nikt nie sugerował, że trafienie za klapsa do więzienia jest równoznaczne z byciem uwięzionym za bicie dzieci – to życzliwa interpretacja bełkotu p. Dworczyka. Jeśli szef KPRM uważa, iż rzeczona manipulacja dziennikarska polega na przypisaniu zaznaczonej równoznaczności p. Pawlakowi, to absolutnie się myli. To ostatnie jest zresztą notoryczną przypadłością p. Dworczyka. Czytaj także: Bodnar zostaje. To rzecznik praw dziecka powinien pomyśleć o dymisji Ważniejsze interesy o. Rydzyka niż klimat Pani Emilewicz, ministra od przedsiębiorczości i technologii, skonstatowała: „Jest kilka ważnych tematów, które dobrze byśmy my mieli pieczę. My jako Polska. To na pewno energia i klimat, to takie obszary, o które warto, abyśmy zabiegali w przyszłej Komisji”. Nie wiem, czy cytat jest wierny, więc nie będę dotykał osobliwej gramatyki tego urokliwego objawienia. Wszelako treść poraża. Oddanie Polsce pieczy nad klimatem i energią jest ideą wręcz pocieszną. Oto Komisja Europejska, mająca dość krętactw polskiego rządu w sprawach ekologicznych, zagroziła odebraniem 6–8 mld euro dofinansowania dla programu „Czyste powietrze”. Na razie Polska jako inicjator (potem dołączyły Czechy, Węgry i Estonia) zablokowała europejski projekt neutralności ekologicznej, zakładający, iż emitowanych będzie tyle gazów cieplarnianych, ile jest pochłanianych. Pan Morawiecki tak to ujął: „Wraz z Grupą Wyszehradzką, a także z Estonią doprowadziliśmy do takiej sytuacji, że w konkluzjach nie został ujęty rok 2050 [to termin docelowy], a to, przekładając na język praktyczny, oznacza, że nie przyjęliśmy dzisiaj dodatkowych, jeszcze bardziej ambitnych celów klimatycznych i zabezpieczyliśmy tym samym interesy polskich przedsiębiorców, obywateli, którzy ponosiliby ryzyko dodatkowego opodatkowania, kosztów i nie mogliśmy się na to zgodzić”. Furda, że corocznie umiera od smogu 40 tys. Polaków, a liczba na pewno wzrośnie w najbliższych latach i to właśnie z powodu swoistego zabezpieczenia interesów polskich przedsiębiorców. Interes jednego rodzimego biznesmena został ambitnie zabezpieczony. Chodzi o p. Rydzyka, którego geotermia, hojnie wspierana z publicznych pieniędzy, także z kiesy zarządzanej przez p. Morawieckiego, ma emitować w godzinę tyle spalin, ile 45 tys. samochodów (ekspertyza p. Sadowskiego, specjalisty do inżynierii środowiska). Proszę spojrzeć na materiał pod tym linkiem. Można tam usłyszeć wypowiedzi pp. Kaczyńskiego, Dudy, Kowalczyka (ministra środowiska), „Obatela” Czarneckiego, Korwin-Mikkego czy Zalewskiej. Trudno o większe bzdury „w tym temacie”, np. p. Duda powiada, że lubi globalne ocieplenie i chętnie by je finansował, a p. Kowalczyk, że nie rozumie, o co chodzi, skoro rośliny rosną dzięki CO2. Władzy wszystko wolno I śmieszno, i straszno, ale raczej to drugie. A na koniec pytanie do niezdecydowanych wyborców: czy chcecie żyć w kraju tak rządzonym? Jeśli kierujecie się racjami ekonomicznymi, weźcie pod uwagę, że dług publiczny powiększa się i przekroczył już bilion złotych, tylko w maju deficyt budżetowy wzrósł o 2 mld, Polska jest w ósemce najbardziej zadłużonych krajów świata. A to znaczy że obietnica p. Morawieckiego: „Jeśli PiS będzie kontynuował rządy, mogę zobowiązać się, że będziemy Emeryturę Plus wypłacać”, jest pisana palcem na wodzie i możecie być spokojni, że to, co dostaniecie z wyborczej masarni, oczywiście opalanej węglem, zostanie wam z nawiązką odebrane przez dobrą zmianę. W tym kontekście przemyślcie przestrogę Alexisa de Tocqueville’a: „Demokracja kończy się wtedy, kiedy rząd zauważy, że może przekupić ludzi za ich własne pieniądze”. A wtedy władzy wszystko wolno. Czytaj także: Sukces i nokaut. Kilka pytań do niezdecydowanych wyborców 8UCTA.
  • p2sbhrdt1f.pages.dev/14
  • p2sbhrdt1f.pages.dev/22
  • p2sbhrdt1f.pages.dev/61
  • p2sbhrdt1f.pages.dev/4
  • p2sbhrdt1f.pages.dev/65
  • p2sbhrdt1f.pages.dev/92
  • p2sbhrdt1f.pages.dev/87
  • p2sbhrdt1f.pages.dev/81
  • i śmieszno i straszno kto to powiedział